Jacek K. Sokołowski Jacek K. Sokołowski
3758
BLOG

Czego nie wiemy o sprawie Bajkowskich

Jacek K. Sokołowski Jacek K. Sokołowski Polityka Obserwuj notkę 25

W tej sprawie wiemy na pewno tylko dwie rzeczy: 1. umieszczenie dziecka w tzw. placówce nigdy nie jest dla niego dobrym doświadczeniem, a może być doświadczeniem traumatycznym 2. Większość mediów informujących o sprawie zajęła jednoznaczne (i negatywne) stanowisko w kwestii oceny postępowania sądu.
 

A czego nie wiemy? Mówiąc najkrócej: nie wiemy, czy decyzja sądu jest słuszna, czy nie. Czy dzieciom na pewno nic nie zagrażało. Jeżeli zaś decyzja jest niesłuszna, to nie wiemy: czy zawiódł system, czy człowiek. Czy to błąd lub niedopatrzenie sędziego, czy też może sędzia musiał podjąc taką decyzję, ze względu na materiał dowodowy, którym dysponował. A dysponował takim, a nie innym gdyż ostatecznym decydentem w tego typu sprawach są tak naprawdę biegli z RODK.
 

Choć sprawa na pierwszy rzut oka wydaje się bulwersująca i oczywista, to chciałbym przypomnieć, że sprawa małej Madzi z Sosnowca na samym początku też wydawała się oczywista.

Bajkowscy zostali już wciągnięci na sztandary polityczne, a głównym "chłopcem do bicia" staje się sąd. Tymczasem mnie, jako prawnika zajmującego się m. in. sprawami rodzinnymi wciąż nurtuje kilka kwestii, bez rozstrzygnięcia których nie sposób ustalić, na kogo tak naprawdę spada odpowiedzialność za finalną, drastyczną decyzję.

1. Sprawa "donosu" na rodziców, złożonego przez psychologów z Krakowskiego Instytutu Psychologii, w którym rodzina Bajkowskich uczęszczała na dobrowolną terapię.

W mediach powielana jest lakoniczna informacja jakoby "psychologowie (z Krakowskiego Instytutu Psychologii) zawiadomili sąd o rzekomej przemocy" (1). W oparciu o tę infromację na Facebooku zaczęto już organizować wobec tych terapeutów działania mające znamiona stalkingu.

Trzeba tu przypomnieć, że na gruncie art. 572 kpc KAŻDY - a w szczególności wskazane w tym przepisie podmioty - mają obowiązek zawiadamiać sąd rodzinny o nieprawidłowościach związanych z wykonywaniem władzy rodzicielskiej. Sam ten przepis, choć może być dyskutowany na gruncie ideologicznym (dopuszczalny zakres uprawnień państwa wobec rodziny) istnieje w kpc od jego uchwalenia, tj. od 1964 roku i nie jest żadną nowością.

Psychologowie doszli do wniosku, że w rodzinie Bajkowskich dzieje się coś niedobrego i postąpili zgodnie z prawem. Kluczowe jest, co takiego wzbudziło ich niepokój, ale też w jaki sposób podjęto decyzję o złożeniu zawiadomienia.

W znanych mi placówkach świadczących pomoc psychologiczną decyzja o tego rodzaju ingerencji w sprawy rodziny raczej nie jest podejmowana przez pojedynczego terapeutę na własną rękę. Podejmuje ją zazwyczaj dyrektor ośrodka, po przedyskutowaniu z terapeutą, czasem w szerszym gronie. Innymi słowy, w normalnie funkcjonującym ośrodku terapeutycznym istnieje controlling wewnętrzny. Dlaczego media nie drążą w żaden sposób tego wątku? Jeżeli terapeuta sam zwrócił się na własną rękę do sądu, to świadczyć to może o złej organizacji funkcjonowania KIPu (brak controllingu), a jeżeli było inaczej, to niech media zapytają osoby decyzyjne w KIP (czyli tak naprawdę w Stowarzyszeniu Siemacha) czy ich instytucja bierze odpowiedzialność za swoje funkcjonowanie i potwierdza że były podstawy, aby takie zawiadomienie złożyć.

A jeżeli były podstawy - to jakie? W aktach sprawy powinno być to zawiadomienie, od którego wszystko się zaczeło. Dlaczego nikt do niego nie dotarł?

2. Rzetelność działania sądu i zasadność zastosowanego środka w postaci decyzji o umieszczeniu w domu dziecka.

Sąd rodzinny (opiekuńczy) dysponuje całym wachlarzem instrumentów, pozwalających na zebranie materiału dowodowego. Można je krytykować, wiele z zarzutów kierowanych pod adresem sposobu funkcjonowania kuratorów i RODKów jest słusznych, ale po pierwsze - są też sensowni kuratorzy i sensowni psychologowie w RODK, po drugie - podstawowe pytanie, to czy sąd skorzystał ze wszystkich tych środków i czy wykorzystał je należycie.

Z mediów wiemy że w postępowaniu przeprowadzony został wywiad kuratorski oraz badanie w RODK, przedłożono również opinię ze szkoły, do której uczęszczają dzieci. Podstawą do wydania orzeczenia miała być opinia RODK, wskazująca, że dzieci wychowują się w „bardzo trudnych warunkach rodzinnych, zaburzających ich rozwój emocjonalny" (1, 2).

Zalecenie RODK było jednoznaczne: skierowanie dzieci do placówki (3). W praktyce, nie pozostawiło to sędziemu pola manewru. Zarówno w wymiarze procesowym jak i ludzkim. Opinia biegłych to najmocniejszy dowód w sprawie, sąd nie może go pominąć. A w aspekcie ludzkim - spróbujcie z całą uczciwością na jaką Was stać, odpowiedzieć sobie na pytanie, co zrobilibyście na miejscu tego sędziego? Wpłynął wniosek że jest przemoc, biegli mówią Wam, że dzieci należy odebrać, no - co robicie? Ignorujecie to i opieracie się na słowach rodziców, że wszystko jest OK i na opinii szkoły, że dobrze się uczą?

A jeżeli dobrze się uczą, bo za każdą dwóję przynoszoną ze szkoły są zamykane na noc w piwnicy? Zdarzało mi się już zetknąć w mojej praktyce z sytuacjami, w których dorośli stosowali wobec siebie (lub wobec dzieci) przerażające metody terroru psychicznego, mogące wręcz prowadzić do dezintegracji osobowości lub innych głębokich zaburzeń.

Może sędzia został postawiony w sytuacji "wyboru pomiędzy dżumą a cholerą"?

Nie chcę stawać po żadnej "stronie" tego sporu. Nie chcę niczego sugerować. Chcę tylko wskazać, że brakuje nam podstawowej wiedzy o tej sprawie. Rzeczpospolita cytuje kilka fragmentów opinii RODK (3), ale nie podaje, czy dziennikarze dotarli do całości opinii, czy też opierają się np. na wypowiedziach rodziców. Jeżeli w opinii nie ma nic ponad to, co zacytowała "Rz" to faktycznie - uważam, że sędzia mógł (i powinien) podjąć dodatkowe działania (choćby zażądać uzupełnienia, albo wezwać biegłych na rozprawę, żeby wytłumaczyli mu osobiście, jakie zagrożenie stwarzają rodzice, że należy sięgnąć aż po środki ostateczne). Ale nie mam wcale pewności, czy całość opinii jest znana mediom, a co za tym idzie - czy nie było tam drastyczniejszych ustaleń.

I tu dochodzimy do kolejnego punktu.

3. Dlaczego wiemy o sprawie tak mało i co zrobili pp. Bajkowscy w toku postępowania żeby obronić się przed odebraniem dzieci?

Do mediów trafiają przecieki z najtajniejszych i najważniejszych śledztw w Polsce, ale - jak pisałem wyżej - nie mam pewności, czy ktoś dotarł do całości tej opinii RODK. Co jest tym bardziej dziwne, że pp. Bajkowscy są uczestnikami postępowania i mają dostęp do akt. Media cytują przywołany fragment opinii, ale wydaje się że znają tylko ten fragment. Nikt nie odniósł się do uzasadnienia postanowienia sądu, a przecież jakieś musiało być.

Czy pp. Bajkowscy podjęli jakieś działania procesowe? Czy wnioskowali o dopuszczenie jakiś środków dowodowych? Opinię RODK można kwestionować i żądać ponownego badania, przez innych biegłych lub nawet w innym ośrodku. Czy - skoro, jak się wydaje, początkiem całej historii były jakieś dysfunkcje w tej rodzinie - zadeklarowali gotowość podjęcia dobrowolnej terapii? Istnieje tysiąc sposobów, aby przekonać sąd do swoich racji, ile z nich zostało w tej sprawie wykorzystanych?

To prawda, w sprawach opiekuńczych i małżeńskich strony (uczestnicy) nierzadko zachowują się dość bezradnie i nie zdają sobie sprawy, jakie konsekwencje może mieć ich bierna postawa. Ale nie wiemy, czy pp. Bajkowscy zachowywali się w tym postępowaniu biernie, czy też przedstawiali argumenty - i jakie.

W mojej opinii, cała ta sprawa - to co o niej wiemy - pokazuje tylko jedno. Że rzeczywistą władzę decydowania o losach rodziny mają w obecnym systemie nie sądy, lecz psychologowie. Od psychologów zaczęła się ta sprawa i opinia psychologów rozstrzygnęła o jej losach. Media nie dostarczyły nam zbyt wiele informacji na temat tego, co psychologowie ustalili.

W wymiarze szerszym - jeżeli ten kazus służyć ma za ilustrację wadliwości systemu - to należałoby zacząć dyskutować właśnie o tym jego aspekcie.


Źródła:

(1) Rzeczpospolita, Dzieci Bajkowskich chcą do domu

(2) wpolityce.pl, Rodzina Bajkowskich wzięta z zaskoczenia

(3) Rzeczpospolita, Bidul dla pełnej rodziny

Lubię prawo ale - wbrew znanemu zaleceniu Bismarcka - zawsze pragnąłem wiedzieć jak ono powstaje. Dość szybko (czyli mniej więcej w okresie doktoratu) przesunęło to punkt ciężkości moich zainteresowań z rozumianej dogmatycznie nauki prawa na studia nad polityką - bo to ona przede wszystkim wpływa na kształt norm prawnych. W ten sposób zacząłem "podwójne życie" - jako radca prawny zmagam się z praktycznym stosowaniem przepisów, a jako akademik staram się ustalić co wpływa na decyzje polityczne, których efektem te przepisy są. Od 2012 roku kieruję interdyscyplinarną jednostką badawczą - Centrum Badań Ilościowych nad Polityką Uniwersytetu Jagiellońskiego (http://www.cbip.uj.edu.pl/)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka